środa, 23 maja 2012

Rozdział VII


- Co ty  sobie myślisz? – mówiła powoli, spokojnie, tak że nie wiedziałam, czy jest wściekła, czy nie. – Nie wiesz, do kogo należy Jake? – syczała przez zaciśnięte zęby.
- On nie jest niczyją własnością – wtrąciła się Amelia.
- A ty? Adwokat? Zamknij się – tego się nie spodziewałam. Wiedziałam, że nie jest miła, ale żeby być tak chamskim, a w dodatku do osób trzecich. Wstałam.
- Co ty sobie myślisz? Nie jesteś jedyną osobą na tym świecie, a Jake nie należy do nikogo. A zwłaszcza do ciebie – podkreśliłam.
- Jesteś ślepa? Wszyscy wiedzą, że ze sobą jesteśmy, a ty nie powinnaś się w to wtrącać! – warknęła.
- Tak, oczywiście – powiedziałam ironicznie. – Jesteście przecież parą od wieków. Tylko wydaje mi się, że zapomniałaś go o tym poinformować.
Charlotte spiorunowała mnie wzrokiem, obróciła się na pięcie i wyszła trzaskając drzwiami.
Ja jak gdyby nigdy nic, podeszłam do szafy, wyjęłam czarne rurki i miętowe trampki nadesłane przez ciotkę, skierowałam się do łazienki i przebrałam się. Do tego założyłam fioletową tunikę własnego autorstwa i uznałam, że jest super.

Jake czekał na ławce przed wejściem do budynku szkolnego. Uśmiechnął się szeroko na mój widok.
- Świetnie wyglądasz – powiedział. Sam ubrany był jak co dzień, ale to wystarczyło by niemal mdleć na jego widok. No albo przynajmniej na chwilę odlecieć.
Poklepał miejsce obok siebie, usiadłam więc.
- Co będziemy robić? – spytałam, zupełnie nie wiedząc czego się spodziewać.
Uśmiechnął się tajemniczo.
- Powiedz mi, nie masz czasem ochoty odwiedzić swojej ulubionej lodziarni?
- Nie mam ulubionej lodziarni – zaśmiałam się.
- No dobrze. Ale jakiś sklep na pewno się znajdzie.
- Fakt – uśmiechnęłam się. – Do czego zmierzasz?
- Proponuję ci wyjście... – zamilkł nagle, spoglądając w kierunku internatu. Obejrzałam się. Usłyszałam jego ciche westchnienie.
Charlotte.
- Czego tu szukasz? – naskoczył na nią. Czyżby już zdążyli sobie porozmawiać?
- Ja? Co masz na myśli? Zobaczyłam cię, więc pomyślałam, że miło byłoby porozmawiać – kłamała. Jake przewrócił oczami.
- Daj spokój. Co chcesz osiągnąć?
- Nic.
- Charlotte!
- Dobrze wiesz, o co mi chodzi.
- No niezupełnie. Nie zauważyłaś, że nie jestem zainteresowany?
- Dlaczego jesteś z Papillonką? – zamurowało mnie. Czy ona oszalała?!
- Ja? Jeśli tak cię to interesuje to nie jestem z nią.
- Czyżby?
- Owszem. Pragnę jeszcze dodać, że przede wszystkim nie planuję być z tobą – zobaczyłam w jej oczach coś dziwnego. Nutę rozpaczy, nutę zaskoczenia, wiedziałam jednak, że przede wszystkim – nutę nienawiści.
Nie odzywała się przez chwilę.
- Ale... – nie wiedziała co zrobić. Ostatecznie nie powiedziała już nic i odeszła.
- Wow – powiedziałam cicho. Jake z powrotem usiadł obok mnie.
- Denerwuje mnie.
- Wiem. Mnie też.
- Nieważne. Na czym stanęło? – zmienił temat. – Ach, tak. Proponuję ci wyjście na zewnątrz.
Otworzyłam szeroko oczy.
- Ale jak...? Przecież... Czy to jest dozwolone?
- No pewnie. Pod warunkiem, że nie pokażesz wszystkim, co masz na plecach – to mówiąc, przeciągnął palcem po krawędzi mojego skrzydła, powodując bardzo przyjemny dreszcz.  Zamknęłam na chwilę oczy. – To jak? Umiesz je ukryć? – powiedział cicho, ostrożnie wybudzając mnie z transu. Skinęłam lekko głową.
- Scomparire – powiedziałam, bardzo mocno się skupiając. Spróbowałam uwierzyć, że się uda.
Otworzyłam oczy. Sięgnęłam ręką do kręgosłupa. Pusto. Uśmiechnęłam się szeroko.
- Super! – pisnęłam, niezwykle uradowana z sukcesu.
- Chodźmy – powiedział i ruszył w stronę stołówki.
Gdy minęliśmy ostatni budynek Jake chwycił mnie za rękę. Skręciliśmy w lewo. Tam z ziemi wyrastała potężna pozłacana brama porośnięta bluszczem. Wyglądała olśniewająco. Podszedłszy bliżej, można było zauważyć przeróżne wzory przedstawiające mityczne stworzenia, nie tylko te faktycznie istniejące. Przeciągnęłam po włosach miniaturowej syreny i rozejrzałam się w poszukiwaniu czegoś na wzór klamki.
- Zwykli ludzie mogą tu wejść, nie ma z tym problemu. Wystarczy wiedzieć jak – uśmiechnęłam się. Podszedł obok bramy. – Jak wiesz, pod żywopłotem znajduje się płot. A tuż obok zapraszającej bramy, mniejsza. – to mówiąc, rozsunął gałęzie i mogłam zobaczyć czarną bramę bez zbędnych zdobień. Była sporo niższa od tej głównej.
Zawahałam się. Czy na pewno powinnam się z nim spotykać?
- Mirando? – spytał zniecierpliwiony Jake. – Czekasz, aż ktoś nas zauważy?
- Mówiłeś, że to legalne!
- Bo tak jest. Chodzi o ludzi. Szybko – mówił znudzony. Potrząsnęłam głową, instynktownie się pochyliłam i przeszłam na drugą stronę.
I zobaczyłam, jak wiele się zmieniło w moim otoczeniu. Nad szkołą unosiła się wspaniała aura spokoju, wyciszenia. Zaś tutaj świat pędził,  był głośny i niebezpieczny. Spojrzałam na zatłoczone ulice, oddzielone od nas szerokim polem, które zdawały się grzmieć. Jak mogłam tego wcześniej nie zauważyć? Jake westchnął patrząc na mnie:
- Którędy idziemy?
- Ale właściwie... Gdzie my jesteśmy? – spytałam, zdezorientowana.
- To tylne wyjście ze szkoły. Rzadko ktokolwiek go używa, ale ja najczęściej wychodzę właśnie tędy – zastanowiłam się, gdzie wtedy chodzi, a także... z kim? Jake ruszył powoli ścieżką biegnącą wzdłuż muru, zapewne w kierunku głównej bramy.

                                          ***  

Weszłam do pokoju, wcześniej podsłuchując, czy przypadkiem znowu nie trwa jakaś kłótnia. Na szczęście nic się nie działo.
Gdy tylko Amelia mnie zauważyła, podbiegła do mnie, złapała za ramiona i zaczęła wypytywać.
- I jak? Co robiliście? Gdzie byliście? – zachichotałam tylko i powiedziałam:
- Poczekaj – zamknęłam oczy. – Apparire – udało się, skrzydła wróciły na miejsce.
- No to jak było? – piszczała, a oczy jej wręcz płonęły.
- Normalnie – postanowiłam się z nią podroczyć. Widząc jednak jej minę, uznałam, że nie mogę jej tego zrobić. – Świetnie.
- Więcej szczegółów.
- Kiedy tam nie ma żadnych szczegółów. I... Sama dobrze wiesz, że to nie tak.
- Mirando, co to za tekst?
- Nie chodzi mi o to. To nie jest zwykły chłopak... To sprawa znacznie bardziej delikatna...
- Ale chodziliście... – nie zrozumiała. Przerwała z oczywistego powodu. Ktoś nacisnął klamkę i do pokoju weszła wampirzyca. Tyle tylko, że... Miała towarzyszkę. Tego się nie spodziewałam. Żołądek podszedł mi do gardła, a jedyną moją nadzieją było to, że były pokojowo nastawione.
- Cześć – powiedziała uprzejmie, wyciągając do mnie rękę – Daria.
- Cz... Cześć. Miranda – podałam jej dłoń. Wtedy wampirzyca zdecydowanym gestem przyciągnęła mnie do siebie i zasyczała mi do ucha:
- Co ty robisz, dzieciaku? Chyba nie wiesz, w co się pakujesz – spojrzałam nerwowo w stronę Amelii, która siedziała jak sparaliżowana na łóżku. Jej spojrzenie wyraźnie mówiło, że nie ma pojęcia, jak mi pomóc.
Ktoś zapukał do drzwi. Daria gwałtownie odsunęła się ode mnie. 
- Proszę! – powiedziałam, nie do końca wiedząc, czy mogę już oddychać.
- Witajcie. Och, widzę, że macie tu spotkanie. Niestety, Dario, to nie jest pora na odwiedziny. Dobrze wiesz, że dziś nów i pora snu zaczyna się wcześniej – powiedziała kobieta, której wcześniej nie spotkałam. Na rękach trzymała tacę z kubkami wypełnionymi tajemniczą substancją. Daria skierowała się do wyjścia, mamrocząc przy tym coś o „tych głupich Papillońskich zasadach”.
- Uczę wychowania papillońskiego. Nazywam się Lauretta Auxillium i z powodu dzisiejszego nowiu przyniosłam wam sedatio – spojrzałam porozumiewawczo na Amelię, ale ona najwyraźniej również nie wiedziała, o co chodzi. – No tak, nie wiecie. Sedatio to napój uspokajający, podawany Papillonom w czasie nowiu. Musicie go wypić, albo... albo będzie nieprzyjemnie – to mówiąc, podała mi uroczy turkusowy kubek, zaś Amelia otrzymała kanarkowo żółty. Spojrzałam na Charlotte. Jej twarz była... kompletnie bez wyrazu. Gapiła się tylko bezmyślnie przez okno.
- Śmiało – powiedziała zachęcająco nauczycielka.
Uniosłam kubek do ust i powąchałam zawartość. Sedatio pachniało jak gorąca czekolada – i to taka, jaką zawsze podawała mi ciotka na poprawę humoru. Ostrożnie pociągnęłam pierwszy łyk i od razu wypiłam resztę.
- Mam nadzieję, że smakowało. Kubki są do waszej dyspozycji – powiedziała i wyszła.
- Biedne dzieci... – powiedziała ironicznie Charlotte – żeby panować nad emocjami potrzebują specjalnej herbatki...
- I kto tutaj nie potrafi nad sobą zapanować... – zadrwiła Amelia.
Posłałam jej spojrzenie mówiące „daj już spokój”. Za wszelką cenę nie chciałam dopuszczać do kolejnego napadu furii Charlotte.
Zirytowana wampirzyca, gwałtownie wstała i poszła do łazienki, głośno trzaskając przy tym drzwiami.
- Co za... – Amelia mruknęła coś nieprzyjemnego pod nosem.
- Hej, proszę cię, jak Charlotte znowu zacznie gadać takie bzdury, to po prostu nie reaguj. – powiedziałam cicho.
Godzinę później wszystkie poszłyśmy spać.

sobota, 12 maja 2012

Rozdział VI

Obudziła mnie kolejna kłótnia moich współlokatorek. Nie zrozumiałam jednak, o co chodzi. Gdy otworzyłam oczy, zobaczyłam tylko nienawistny wzrok Charlotte, skierowany w stronę mojej przyjaciółki. Czy ona naprawdę nie potrafi inaczej?
Kiedy sięgnęłam ręką, by podrapać się w plecy, moja ręka natknęła się na coś dziwnego. W dotyku przypominało bawełnę, z tym że było sztywne. Usiadłam, a do moich uszu dotarł stłumiony pisk Amelii.
- O rany! Rany, rany, rany! To niesamowite! – krzyczała w euforii. – Wstań szybko i spójrz w lustro! – nakazywała. Nie mając wyboru, podniosłam się z łóżka i podeszłam do szafy. Moim oczom ukazał się widok zapierający dech w piersiach. Piękny, czarny zawijas idealnie odcinał się od lawendy moich ogromnych skrzydeł. Stałam tak jakiś czas, po czym wreszcie odwróciłam wzrok. Spojrzałam na Charlotte. Wydawała się zaskoczona. Czyżby nie podejrzewała, że coś tak pięknego może być częścią mojego ciała?
- Ojej… - wyrwało jej się i natychmiast zasłoniła dłonią usta. Zauważyłam, że nie parzyła tylko na moje plecy. Moje oczy miały teraz tak niesamowitą barwę, że faktycznie zapierało dech w piersiach. Był to również kolor lawendowy, tak jak skrzydeł.
Amelia podeszła do mnie i przytuliła z całej siły, uważając jednak na mój nowy nabytek. Uśmiechnęłam się do niej.
- Ciekawe, co on oznacza. – powiedziała, a ja spojrzałam na nią całkowicie zdezorientowana. – Kolor oczu. Nie wiesz, że barwa pojawiająca się wraz ze zmianą ma swoją symbolikę?
Moje milczenie było wystarczającą odpowiedzią. Ostatnio coraz częściej żałowałam, że nie wychowywałam się z moimi rodzicami, którzy mogliby mi o wszystkim opowiedzieć. Wszystkiego nauczyć. I… do wszystkiego przygotować. Nagle Amelia wyrwała mnie z zamyślań:
- Kolor limonki – to mówiąc, wskazała na swoje oczy. – Oznacza szczerość. Nieźle, co? – zaśmiałam się. Nie miałam wątpliwości co do trafności tego stwierdzenia. Dziewczyna miała sporo mniejszych lub większych wad, ale na pewno nie była nią fałszywość.
- Mirando? – zmroziło mnie. To była Charlotte, ale ku mojemu zdziwieniu, jej głos nie miał żadnego negatywnego wydźwięku. Była raczej smutna.
Odwróciłam się gwałtownie i spojrzałam na nią. To, co ujrzałam, przerosło moje wszelkie oczekiwania. Ona płakała.
- Słucham? – odrzekłam nijakim tonem.
- Przepraszam – szlochała, ale nie potrafiłam jej zaufać. Choć być może było jej przykro, wiedziałam, że to chwilowy impuls. Za parę minut pewnie zmieni zdanie.
Charlotte wstała, zebrała rzeczy i poszła do łazienki. Spojrzałam na Amelię pytającym wzrokiem, ale ona tylko wzruszyła ramionami. Podeszłam znowu do lustra i uważnie przyjrzałam się skrzydłom. Niesamowite. Przypominały kształtem pazia królowej. Wyglądały zupełnie inaczej niż Amelii, można porównać do skrzydeł typowej wróżki.
- Piękne – powiedziała Amelia. Uśmiechnęłam się  do niej.
Przypomniałam coś sobie. Wczoraj gdy przeglądałam rzeczy w mojej szafie, wszystkie ubrania oprócz sukienki, którą założyłam wczoraj, miały już wycięcia na skrzydła. Czyżby ktoś w szkole zarządzał garderobą uczniów? Nadal zastanawiając się nad tym tematem otworzyłam szafę i wyjęłam z niej bluzkę, którą wykonałam na zajęciach krawiectwa. Tak jak myślałam posiadała już z tyłu wycięcie na skrzydła. Pokazałam bluzkę Amelii i spytałam:
- Jakim cudem…? – nie za bardzo wiedziałam jak dokończyć to zdanie.
Dziewczyna zaniemówiła.
- Nie mam pojęcia jak to się dzieje… - wykrztusiła. – Najwyraźniej Papilloni albo zaczarowali te rzeczy, albo jakoś na nie wpływają z większej odległości… Może dowiemy się tego na którejś lekcji?
- Nie wiem… - zamyśliłam się. Jednak po chwili wróciłam na ziemię. – Już dziesiąta. Ubieramy się w nowe bluzki? – spytałam starając się uśmiechnąć. – Szkoda by było ich od razu nie wypróbować.
Amelia ochoczo pokiwała głową, zadowolona chyba, że zmieniłam temat. Nagle pomyślałam o Charlotte. Dość długo siedziała w łazience. A tak właściwie co jej odbiło? Czyżby zrozumiała, że nie przystawiam się do Jake’a? A może się mnie przestraszyła? Charlotte, wampirzyca wariująca na widok krwi, bojąca się Papillonki, która dopiero przechodzi przemianę. Niemożliwe. Szkoda. Uśmiechnęłam się do siebie pod nosem. Wywoływanie strachu w wampirze musi być kuszące…
- Miranda! – Amelia krzyknęła mi prosto do ucha. Ups. Musiałam się trochę zamyślić.
Amelia już sięgała po swoją bluzkę. Ja również to zrobiłam, nadal zastanawiając się, co Charlotte tak długo robi w łazience.

                                                                ***
O nie. Dzisiaj wszystkie lekcje spędzę sama. Oczywiście mam na myśli to, że bez Amelii. Ale może dzięki temu poznam inne ciekawe osoby?
Najpierw muszę jednak znaleźć salę artystyczną. No nie! Znowu on.
- Cz... – krzyknął, a raczej spróbował krzyknąć z drugiego końca korytarza. Głos wyraźnie stawiał mu opór w przeciskaniu się przez gardło. – Są piękne – powiedział, podchodząc bliżej. Oczy mu płonęły fascynacją. Czemu wszystkich tak to intryguje? Mnóstwo tu Papillonów i to z piękniejszymi skrzydłami. Ot, choćby pielęgniarka.
- Cześć – uśmiechnęłam się promiennie. - Szukam sali artystycznej.
- To super! – spojrzałam na niego jak na wariata. – Mam na myśli to, że mam teraz lekcję obok. Chodź. – powiedział i ruszył w stronę schodów prowadzących, jak dotąd myślałam, do piwnicy.
- Od zawsze marzę o jednym – powiedział, kiedy zeszliśmy do zacienionego korytarza, po którym nie kręciło się wiele osób. Spojrzałam mu w oczy. Był smutny. – Odkąd dowiedziałem się, że istniejecie, chciałem być jednym z was – mówił drżącym głosem. Usiedliśmy na ławce niedostępnej dla lamp. Poczułam się dziwnie.
- Dlaczego? – spytałam, nie wiedząc co innego mogę powiedzieć.
- Wiesz, że nienawidzę smaku krwi – zadrżałam, wyobrażając sobie...  Na szczęście przerwał moje rozmyślania – A wy... Wy tego nie musicie robić . Tak, wiem, też nie macie zbyt łatwo jeśli chodzi o ten cały nów...
- Jaki nów? – przerwałam mu zupełnie nie wiedząc, o co chodzi.
- Naprawdę nie wiesz? No tak... Chodzi  o to, że podczas nowiu dostajecie szału. Światło księżyca uspokaja was w nocy, tak jak słoneczne w dzień. Dlatego jeśli go nie ma, tracicie nad sobą kontrolę.
- Wow. Nawet ty wiesz więcej niż ja. – powiedziałam ponuro. Lekko się uśmiechnął, co poprawiło mi humor. Jego oczy są naprawdę piękne. Od razu zamarzyłam o gorącej czekoladzie. Zachichotałam na myśl o własnej głupocie. Chyba jednak coś jest ze mną nie tak.
- Po prostu interesuję się wami. Ciekawi mnie wasz świat.
I w tym momencie zadzwonił dzwonek. Okropieństwo. Zaprowadził mnie pod samą salę artystyczną, a kiedy chciałam wejść do środka, złapał mnie delikatnie za ramię. Odwróciłam się.
- Robisz coś dzisiaj po szkole? – odniosłam wrażenie, że moje serce się zatrzymało.
- Czy... Czy ty mnie zapraszasz na randkę? – typowe. Przecież nie gram przygłupim serialu! Jak mogę się zachowywać tak idiotycznie?
- Niezupełnie… – uśmiechnął się zagadkowo, a ja kiwnęłam głową w geście zgody.
Naturalnie, na zajęciach artystycznych nie dane mi było się skupić.
Na gastronomii poszło mi łatwiej. Zapamiętałam co najmniej połowę z tego co mówił pan Bloody. 
- Zapamiętajcie jedną, najważniejszą ze wszystkich zasadę. Nigdy, przenigdy nie wolno wam skosztować wampirzej krwi – cała sala ucichła. – Zapewne wiecie już, że podczas nowiu tracicie kontrolę nad własnym umysłem – uśmiechnęłam się na wspomnienie okoliczności, w których się tego dowiedziałam. – Dlatego wtedy musicie być niezwykle ostrożni, a najlepiej iść spać bezpośrednio po zachodzie słońca. Nawiasem mówiąc, w naszej szkole zabronione jest picie jakiejkolwiek krwi, ale, jak zapewne niektórzy już wiedzą, ta pochodząca od wampirów działa na nas pobudzająco i regenerująco. Czasem używa się jej do leczenia Papillonów w specjalnych szpitalach, jednak tylko w specjalnych przypadkach. Więc radzę wam szczególnie uważać, aby nie doszło do żadnego tragicznego wypadku.

***

Nareszcie ostatni dzwonek. Wybiegłam z sali matematycznej najszybciej, jak tylko zdołałam i pobiegłam  do pokoju. Na szczęście nie zastałam tam Charlotte, a jedynie Amelię malującą paznokcie u stóp na wyjątkowo wściekle różowy kolor.
- Hej... – powiedziała, kiedy mnie zobaczyła. – Co ci się stało? Jeszcze nigdy nie widziałam cię tak szczęśliwej! – faktycznie, w tym momencie zdałam sobie sprawę, że od łaciny uśmiech nie schodzi mi z twarzy, a do tego miałam już skrzydła. Musiałam wyglądać na chorą psychicznie.
- Nic takiego... – powiedziałam, ale dziewczyna zwęszyła już, że coś ukrywam.
- Proszę, powiedz! – nalegała. - O ile nie chodzi... – przestałam jej słuchać. Na pewno chciała powiedzieć „Jake’a”. Nie przemyślałam tego. On jest przecież wampirem. Chwilunia! Przecież nie idę na randkę, tylko na zwykłe przyjacielskie spotkanie.
- Mirando? – powiedziała po nieokreślonym czasie.
- Możesz powtórzyć? – zaśmiałam się, ona zrobiła to samo.
- Pytałam, o kogo chodzi. Słyszałam, że chodzisz na gastronomię z Simonem. Niezłe z niego ciacho. Umówił się z tobą? – zupełnie nie wiedziałam, o kim ona mówi.
- Zupełnie nie wiem, o kim mówisz. – powiedziałam, nie kryjąc prawdy.
- To może ten cały Jason, czy jak mu tam?
- Słucham?
- Mirando! Błagam cię, powiedz, że nie chodzi o Jake’a! – nie byłam pewna, co zrobić. Jeśli bym się zarumieniła, pomyślałaby zapewne, że między nami coś jest. Nie mogłam zaprzeczyć, bo kłamstwo na nic by mi się nie zdało. Najwyraźniej milczenie okazało się dosyć wymowne, bo Amelia powiedziała:
- Lepiej, żeby Charlotte się nie dowiedziała.
- Nie o to chodzi. Po prosu z nim wychodzę, jak dwoje zwyczajnych przyjaciół – wiedziałam, że tego nie kupiła. To byłoby zbyt proste.
W sumie to sama sobie chciałam coś wmówić. Czemu nie potrafiłam być szczera, nawet w stosunku do siebie?
W każdym razie, gdy Amelia usłyszała te słowa z moich ust, do tego wypowiadane głosem niepewnym i roztrzęsionym ryknęła na mnie:
- Mirando! – krzyknęła prosto do mojego ucha. – Jest mnóstwo przystojnych Papillonów w tej szkole. Dzisiaj na swoich zajęciach miałaś Simona, Jasona i tego słodkiego Eliotta. Rozumiem, że chcesz mi uświadomić twoje zauroczenie w wampirze, na którego właśnie zasadza się Charlotte?! Czyś ty kompletnie oszalała? Po szkole chodzą już plotki, że z nim jesteś. Połowa szkoły o tym mówi. Czy ty naprawdę nie rozumiesz tego, że odbijanie chłopaków wampirzycom takim jak Charlotte nie jest dobrym pomysłem?! A biedaczek Eliott słysząc te informacje tylko cicho wzdycha po kątach…
Wytrzeszczyłam oczy. Nie miałam pojęcia, że od kiedy jestem w tej szkole, ktoś się zainteresował moją osobą.
- Eliott…? – zastanowiłam się. – Chyba był jakiś na zajęciach z gastronomii, ale zupełnie nie pamiętam jak wyglądał. Musisz mi go kiedyś pokazać – uśmiechnęłam się do swoich myśli.
- Mirando… - powiedziała Amelia smutnym głosem. – Proszę powiedz mi, że się w nim nie zakochałaś i nie zamierzasz iść na to spotkanie. Tak zrobisz, prawda?
Zastanowiłam się. Czy byłam zakochana w Jake’u? Kurcze, wychodzi na to, że tak. Ale czy rzeczywiście powinnam? Po pierwsze on jest wampirem, a ja Papillonką, on pije krew, a kiedy tylko o tym pomyślę zbiera mi się na wymioty. Ale w sumie on mówił, że ma podobnie... Po drugie Charlotte mnie zamorduje. Dosłownie – zamorduje, wypije moją krew, posieka i spali, albo ewentualnie coś równie strasznego. Po trzecie – on mnie przeraża. Przeraża mnie wszystko co jest związane z wampirami. Na pewno nie jest to dobry pomysł. Po czwarte, będę musiała się z tym pogodzić, gdyż jest już za późno – zakochałam się.
- Amelia, zrozum mnie – westchnęłam powoli. – To wcale nie jest takie proste. Gdy obok niego stoję, każda cząstka mojego ciała każe mi od niego uciekać, ale nadal stoję. Przeraża mnie to ale nie mam nad tym kontroli. Czy to właśnie oznacza miłość? – zastanowiłam się chwilę co mówić dalej. Amelia milczała. – Tak właściwie czym jest miłość?
Po tych słowach przypomniała mi się nagle lekcja literatury. Wraz z tym wspomnieniem natychmiast usłyszałam w głowie ciche słowa nauczycielki: „Miłość nie polega na wzajemnym patrzeniu sobie w oczy, lecz spoglądaniu w tym samym kierunku”. Do której grupy się zaliczałam? Czy w ogóle ten „związek” miał jakieś szanse? Nie zdążyłam się nad tym zastanowić, gdyż Amelia przerwała szybki tok myśli napływający do mojej głowy.
- Mirando… - westchnęła zrezygnowana. Wpatrywała się w podłogę, ogólnie mówiąc wyglądała i zachowywała się zupełnie jak nie ona. – Jeśli rzeczywiście jest jak mówisz, to będę musiała jakoś z tym żyć. Pytanie czy Charlotte zniesie, że ukradłaś jej chłopaka prosto sprzed nosa, którego próbowała zdobyć od początku wakacji, a tobie udało się to w kilka dni. Prawdopodobnie teraz będzie rzadko bywać w pokoju. No chyba, że my będziemy gdzie indziej. Spodziewam się, że wróci dopiero gdy zaśniemy.
- Amelio, obiecaj mi proszę tylko, że gdyby Charlotte chciała mnie zaatakować to pomożesz mi się bronić. Przysięgasz? – przyjaciółka kiwnęła głową na znak zgody. Jednak uśmiechnęła się leciutko, najwyraźniej rozbawiona moim podejściem do sprawy.
- Nie obawiaj się – powiedziała spokojnym głosem. – Ona nie jest na tyle zła by atakować…
Jednak nagle przerwała bo drzwi gwałtownie się otworzyły, a w nich stanęła… Charlotte.

piątek, 6 kwietnia 2012

Rozdział V


- CO? Jake? Czy ty wiesz... – krzyczała Charlotte
- Może jej nie budźmy? – spytała z wyrzutem Amelia.
- Co się dzieje? – zapytałam i powoli się podniosłam, dopiero uzmysłowiając sobie, że przecież mogłam posłuchać, o tym, co mówiły o Jake’u… To mogło być interesujące.
- Nic, nic. Charlotte po prostu... – nie skończyła, bo wampirzyca posłała jej tak mordercze spojrzenie, że nawet ja się przeraziłam.
- Dobra. Rozumiem. Nie kłóćcie się już. – nastała niezręczna cisza. – Ale... – zaczęłam – rozmawiałyście o Jake’u, prawda?
- Tak. I co z tego? – powiedziała z wyrzutem w głosie Charlotte. Zadrżałam. Naprawdę się jej bałam. – Masz z tym jakiś problem?
- Nie o to mi chodzi... – szepnęłam. – I nie wiedziałam, że nie mogę się nawet spytać.
- To już teraz wiesz. – warknęła.
- Charlotte! – pisnęła Amelia. – Uspokój się!
I nagle zgięłam się wpół. Rana na plecach dała o sobie znać. Ból był tak nieznośny, że musiałam ponownie się położyć.
- Coś ty narobiła?! – krzyknęła Amelia, patrząc z przerażeniem na moje plecy.
- Amelio, spokojnie, to nie jej wina – ledwie wyszeptałam.
- Owszem, jej. Kiedy Papillonka, która nie ma jeszcze skrzydeł się czegoś boi, krwawią jej plecy. Wiem, czytałam o tym.  – to mówiąc spojrzała na wampirzycę, która wyraźnie tłumiła chichot. Naturalnie, musiało chodzić o to, że udało jej się wywołać u mnie przerażenie. I to wcale nie małe.
- Za kogo ty mnie masz? – spytałam z gniewem, a Charlotte nagle spoważniała.
- A za kogo powinnam? Myślisz, że jak twoim przewodnikiem jest Jake to jesteś pępkiem świata? – zdębiałam.
- Nie rozumiem. Chodzi o to, że jest sławny? O to ci chodzi?! – naprawdę nie rozumiałam. Charlotte prychnęła, zebrała ubrania i poszła do łazienki. Spojrzałam pytająco na Amelię, ale ta milczała.
- Skończmy ten temat, lepiej pokaż mi swoje plecy. – to mówiąc, obróciła mnie. Podciągnęłam nieco bluzkę, ale to, co zobaczyłam w oczach mojej przyjaciółki, przeraziło mnie do reszty. Nic nie mówiąc podprowadziła mnie do lustra wiszącego na szafie.
To było gorsze, niż pierwszego dnia, kiedy rana wyglądała, jakby coś chciało wyjść z moich pleców. Teraz zamiast pleców w miejscu kręgosłupa miałam długą, ociekającą krwią ranę. Nie widać było tam nic, poza krwią. Wzdrygnęłam się. W tym momencie drzwi łazienki się otworzyły i zobaczyłam Charlotte. Osłupiała wpatrywała się ogromnymi oczami w ciecz cieknącą powoli z moich pleców.
O nie.
Tylko nie to.
Krwawię, nie można tego ukryć. Ale jestem Papillonką, a to coś zmienia, prawda?
- Ona... – szepnęłam do Amelii.
- Cicho bądź! – syknęła. Plecy zaczęły mnie boleć tak mocno, że ledwo udawało mi się utrzymać równowagę. Uznałam jednak, że nie będę się ruszać i zacisnęłam usta, żeby nie krzyknąć. Niestety, wraz z bólem pojawiało się więcej krwi.
Jeszcze nigdy nikogo tak się nie bałam, jak Charlotte teraz. Zerkała na mnie wzrokiem morderczyni. Pomyślałam, że zaraz zginę, tym bardziej, że wampirzyca powoli się do mnie zbliżała.
- Amelia, zróbże coś do cholery! – nie wytrzymałam i krzyknęłam. W odpowiedzi dziewczyna szybko zasłoniła mi plecy i pobiegła do łazienki, przebiegając obok Charlotte. Jej oczy płonęły. Mogłabym się rzucić do ucieczki, ale gdzie bym się podziała?  Kiedy wampirzyca stawiała kolejny krok, pojawiła się Amelia z dziwnym płynem w dłoni.
- Uwaga, może piec. – szepnęła i nie czekając na moją reakcję spryskała moje plecy. Faktycznie, piekło, ale było to znacznie lepsze niż zęby krwiopijcy topiące się w mojej skórze. Charlotte węszyła, ale jej wzrok powoli wracał do normalności. Potrząsnęła głową, wzięła torbę leżącą na łóżku i wyszła bez słowa z pokoju. Spojrzałam na zegarek. 10:30. Pięknie. Już miałam pędzić pod prysznic, kiedy usłyszałam:
-Pamiętaj, kiedy jest w pobliżu, nie bój się. – powiedziała sarkastycznie Amelia. Zachowywała się nieswojo, wolałam więc nie kontynuować rozmowy.

***
Szczęściem w nieszczęściu pierwsza była matematyka, uniknęłam więc konfrontacji z przyjaciółką.
Zajęłam przedostatnią ławkę w rzędzie pod oknem. Niestety, osób było dokładnie tyle, ile miejsc. Usiadła obok mnie dziewczyna o długich blond lokach. Nie wyglądała najsympatyczniej. Od razu skojarzyła mi się z okładką pisma dla nieokrzesanych nastolatek.
- Cześć – powiedziała zaskakująco miło. – Jestem Kate, Papillonka. A ty?
Rzeczywiście pod jej dość obcisłą bluzką widać było lekko wypukłą szramę. Ogólnie dziewczyna prezentowała się jako tako, choć trudno było to dostrzec pod grubą warstwą zdecydowanie nienaturalnego makijażu.
- Miranda – uśmiechnęłam się przyjaźnie wzdychając z ulgą, że jestem wśród „swoich”. – Też jestem Papillonką. Miło cię poznać…
Chciałam coś jeszcze dodać, ale do klasy wszedł nauczyciel matematyki. Wyglądał bardzo surowo, więc wszyscy zamilkli. Ciekawa jestem jak będą odbywać się zwyczajne lekcje matematyki w hm… niezwykłej szkole.
- Witam was serdecznie w nowym roku szkolnym. Nazywam się Joahim Velrole – powiedział głosem, który jeszcze przez parę chwil dudnił w mojej głowie. – W tej szkole nie będziecie uczyć się tylko typowo „magicznych” przedmiotów – te słowa bardziej wypluł niż powiedział. – Ważniejsze dla was będą przedmioty, które NAPRAWDĘ do czegoś się wam przydadzą w życiu…
W końcu przestałam słuchać monologu nauczyciela, zresztą jak chyba większość klasy. Kate piłowała kolosalnej długości paznokcie, a dziewczyna siedząca przed nami zaczęła czytać jakąś książkę.
- Dlaczego on tak poniewiera wszystkie magiczne przedmioty? – zapytałam sąsiadki, zupełnie nie rozumiejąc zachowania psora.
- To ty nie wiesz? – Kate spojrzała na mnie jak na kompletną idiotkę. – To jeden ze „straceńców” Papillońskich.          
- Czyli? – spytałam zdziwiona, myśląc, że chyba tylko ja jestem tak niedoinformowana.
- Obdarty ze skrzydeł  – mówiła, jakby było to największą oczywistością świata.
- Tak jak te anioły?
- Coś w tym stylu. Pewnie ciekawi cię, jak do tego doszło?
-CISZA! – krzyknął Velrole i po sali przeszedł cichy pomruk dezaprobaty. Wszyscy jednak zgodnie ucichli, nie chcieli już bardziej rozzłościć nauczyciela. – Za kogo wy się macie? Myślicie, że jesteście tu dla zabawy? – warknął, a w odpowiedzi usłyszał:
- A pan? Dlaczego nie wywalili cię po tamtym incydencie? – cała klasa natychmiastowo zamilkła, czekając na wybuch. - Zazwyczaj tacy jak pan kończą w więzieniu! – powiedział jakiś wysoki blondyn o brązowych skrzydłach. Jego widok mnie powalił. Nie widziałam jeszcze żadnego chłopaka Papillona.
Nastolatek od razu pożałował swoich słów. Nauczyciel podszedł do niego i wysyczał jakąś groźbę przez zęby. Blondyn usiadł i milczał do końca lekcji.
Gdy zadźwięczał dzwonek, wszyscy z nieskrywaną radością opuścili salę, począwszy od wysokiego blondyna, który jak się dowiedziałam, miał na imię Jason.
Na następną lekcję udałam się z Amelią. Angielski. Brzmi mało ciekawie. Na szczęście będzie nas uczyć ta sympatyczna pani Vittima.
- O jejku. – zaczęła przyjaciółka, najwyraźniej zapomniawszy o dziwnej sytuacji tego ranka. – żebyś ty widziała, co się działo na łacinie…
- Żebyś ty widziała, co się działo na matmie – zaoponowałam, krzywiąc się na samą myśl o ubiegłej lekcji.
- Tak?
- Wiesz, który to pan Velrole? – zaczęłam.
- Owszem – wzdrygnęła się na jego wspomnienie.
- Miałam teraz z nim lekcję. Prawie się rzucił na Jasona, tego blondyna... – powiedziałam, zastanawiając się nad jego dokładniejszym opisem.
- Wiem, wiem który to. Nieźle. Nie rozumiem, czemu ciągle uczy. Prawo nakazuje obdartym ze skrzydeł siedzieć w ciemnej celi sam na sam z wyrzutami sumienia. – pokiwałam powoli głową.
Razem z Amelią ruszyłyśmy ramię w ramię na lekcję angielskiego. Nigdy nie przepadałam za tymi lekcjami. Ale może w szkole dla magicznych stworzeń ten przedmiot wygląda zupełnie inaczej?
Usiadłyśmy w przedostatniej ławce w środkowym rzędzie. To było bardzo korzystne miejsce. Widziałyśmy wszystko co dzieje się z przodu klasy, ale nauczycielka nie widziała nas. Mogłyśmy sobie spokojnie porozmawiać.
Do klasy weszła pani Vittima. Z bliska wyglądała jeszcze sympatyczniej. Była wysoka, szczupła i bardzo ładna. Zauważyłam też, że nie posiada skrzydeł.
- Witajcie! – powiedziała donośnym aksamitnym głosem. – Będę was uczyła angielskiego. Nazywam się Cindy Vittima i jestem wampirzycą – zatkało mnie. – Mam nadzieję, że na moich lekcjach nie będziecie się nudzili. Postaram się, aby były one w miarę możliwości jak najciekawsze.
Angielski ciekawy? Niemożliwe…
- W związku z tym, że dziś pierwszy dzień, zajmiemy się czymś luźniejszym – kontynuowała. – Niech każdy opisze swój najpiękniejszy sen. Jeśli takiego nie macie, lub nie chcecie o nim pisać, możecie go wymyślić. Tematyka dowolna. Powinno wam to zająć około jedną godzinę lekcyjną. Jeśli nie skończycie będziemy kontynuować na następnej lekcji.
Nauczycielka rozdała każdemu po arkuszu papieru podaniowego i długopisy. Kurcze. Dopiero zauważyłam, że nikt nie ma ani zeszytów, ani książek, ani nawet przyborów do pisania. Świetnie, nie trzeba się martwić o nieprzygotowania.
Po kilku minutach rozmyślania o nowym życiu w końcu postanowiłam zabrać się do pracy. Co mi się ostatnio śniło? Jake. O nie! Tego nie mogę opisać. Tak właściwie co oznaczał ten sen? Przecież on wcale mi się nie podoba. No może i jest przystojny, i te jego czekoladowe oczy… STOP! Ale to nie znaczy, że od razu mam się w nim zakochiwać. Pewnie podoba się połowie dziewczyn z tej szkoły, a z resztą nie sądzę, żebym zamierzała spotykać się z wampirem. Na pewno on sam wolałby partnerkę swojego pokroju... Na przykład Charlotte! No właśnie. Na pewno ona go lubi, jest o niego strasznie zazdrosna. Tylko, że kompletnie nie ma o co. Powiedzmy sobie szczerze. Panicznie boję się wampirów. Po ostatnim incydencie z moją krwią mam obawy co do mieszkania w jednym pokoju z wampirzycą. Kto przydzielał te pokoje?! Kurczę, muszę wziąć się garść i napisać przynajmniej jedno zdanie.
Wcześniej zapamiętywałam swoje sny bardzo sporadycznie. Muszę więc coś wymyśleć. Ale co? Nie miałam pojęcia czego oczekuje od nas pani Vittima… Wyobraźni czy raczej suchych faktów i logiki?
Zerknęłam kątem oka na duży zegar wiszący nad drzwiami. Była dwunasta trzydzieści pięć. O nie! Dziesięć minut... Nauczycielka powiedziała, że jeśli nie zdążymy to będziemy pisać na następnej lekcji...
Wreszcie wzięłam się do roboty opisując sen kompletnie wyssany z palca. Biegłam sobie beztrosko po jakiejś pięknej łące pełnej kolorowych i pachnących kwiatów.
Zerknęłam kątem oka na Amelię. Zapełniła już półtorej strony ciasnym pismem i wydawało się, że nie zamierza kończyć. Skup się! Starałam z całych sił koncentrować się na swoim wypracowaniu, ale jakoś nie wychodziło mi to za dobrze. Dopisałam jeszcze kilka zdań opisujących rosnące wokół drzewa. Potem zadzwonił dzwonek.
- Czy wszyscy skończyli? – zapytała nauczycielka, ale po klasie przeszło chóralne „nieeeeee”. – Oddajcie prace. Resztę napiszecie jutro.
Razem z Amelią grzecznie pożegnałyśmy nauczycielkę i szybko wyszłyśmy z klasy. Musiałam z nią porozmawiać o Charlotte i Jake’u.
- Słuchaj… - zaczęłam niepewnie. – Myślałam o dzisiejszym zdarzeniu z Charlotte. Czy sądzisz, że ona jest zazdrosna o Jake’a?
Amelia lekko się uśmiechnęła i zaczęła tłumaczyć:
- Nie martw się nią – pocieszyła mnie. – Owszem jest zazdrosna. Kocha się w Jake’u od kiedy go pierwszy raz zobaczyła. Jednak on nie jest nią zainteresowany. Charlotte od dłuższego czasu próbuje zwrócić na siebie jego uwagę, ale bezskutecznie. Z resztą nie ma o co być zazdrosna, prawda? – Amelia spojrzała na mnie badawczo. – Nie jesteś chyba nim zainteresowana, co?
Przed odpowiedzią jeszcze chwilę się zastanowiłam. Czy Jake był mi zupełnie obojętny czy tak tylko sobie to wmawiałam?
- Nie, nie jestem zainteresowana – powiedziałam już z całą pewnością. – Poza tym od dziś panicznie boję się wampirów i raczej nie miałabym ochoty się z nim spotykać.
Dziewczyna odetchnęła.
- To dobrze, bo gdyby Charlotte dowiedziała się, że jesteś zainteresowana jej ukochanym, to chyba rozszarpałaby cię na strzępy. Dosłownie. Z resztą i tak nic by z tego nie wyszło – przyjaciółka poklepała mnie przyjaźnie po ramieniu.  – Do tego, jak pewnie się domyślasz, połowa dziewczyn z tej szkoły za nim szaleje.
Dobra. Postanowione. Koniec myślenia o czekoladowych oczach Jake’a, bezwarunkowo i bez możliwości dyskusji. Koniec.
- Jaką teraz mamy lekcję? – spytałam, nie mogąc zupełnie przypomnieć sobie planu.
Amelia była przygotowana. Wyjęła z kieszeni wielokrotnie złożony kartonik, który okazał się jej planem lekcji.
- Teraz krawiectwo, na szczęście też razem.
Te zajęcia wydawały mi się najbardziej interesujące ze wszystkich. Mam nadzieję, że to będzie trochę jak plastyka w normalnej szkole.
Gdy zadzwonił dzwonek, akurat dochodziłyśmy do klasy. Jednak tutaj było inaczej niż w normalnej sali. Ławki były ustawione w literę „U”. Z przodu klasy, na środku stał manekin krawiecki. Z tyłu klasy ustawionych było jeszcze osiem takich samych. Na tablicach korkowych wisiało mnóstwo projektów różnych ubrań.
Amelia wybrała ławkę zaraz przy drzwiach. Lekko na uboczu. Świetne miejsce by móc swobodnie rozmawiać nie martwiąc się, że nauczycielka usłyszy. Usiadłyśmy wygodnie w ławce, a do klasy weszła Papillonka z pięknymi skrzydłami w kolorze wanilii i kakao. Była ubrana w długą suknię ozdobioną wieloma orientalnymi symbolami.
- Witajcie! – powiedziała rozmarzonym głosem, typowej artystycznej duszy. – Mam na imię Danuba i będę was uczyła krawiectwa. Jestem przekonana, że polubicie ten przedmiot, ponieważ tak różni się od tego wszystkiego, czego będziecie uczyć się w tej szkole. Tutaj poznacie tajniki szycia i będziecie mogły stworzyć oryginalne i „wasze” stroje – zastanawiałam się czemu Papillonka mówi „mogły”, ale gdy tylko rozejrzałam się po klasie spostrzegłam, że znajdują się w niej same dziewczyny. Mogłam wcześniej się domyślić, że chłopcy w tym czasie będą mieli inne zajęcia. – Dziś dobierzecie się w pary i nauczycie podstaw. Dostaniecie zwykłą białą bluzeczkę i będziecie mogły ją zmienić według własnych upodobań. To taka zabawa na pierwszą lekcję. Potem ją zdublujecie i będziecie mogły nosić razem z partnerką. A więc zaczynamy!
Nauczycielka podeszła do manekina na środku klasy, na którym prawdopodobnie będzie prezentować nam kolejne czynności. Przyłożyła dłoń do przodu figury i wyszeptała jakieś słowa. Nagle pojawiła się prosta biała bluzeczka. Po klasie przeszedł odgłos zachwytu.
- To było zaklęcie Verto, czyli pojawiania się. Niestety jeszcze nie jesteście w stanie wykonać tego zaklęcia. To wyższa magia. Będziemy się o nim uczyć w drugiej klasie – Papillonka podeszła kolejno do pozostałych manekinów i wyczarowała na nich identyczne białe bluzeczki. – Teraz podejdźcie do wybranego manekina, a ja po kolei wam wszystko wytłumaczę.
 Podeszłyśmy z Amelią do najbliższej figury. Nie mogłam się powstrzymać i musiałam dotknąć bluzkę by sprawdzić czy rzeczywiście jest prawdziwa.
- Najpierw poeksperymentujemy z długością – powiedziała nauczycielka. Bluzka miała na razie długi rękaw i była w sumie tuniką. – Jeśli chcemy coś skrócić to używamy zaklęcia Truncatae. Używa się go tak – kobieta wyszeptała zaklęcie, zamknęła oczy i przyłożyła palec do rękawa bluzki na wysokości łokcia. Po chwili materiał był już obcięty. To samo zrobiła z drugim rękawem. – Teraz wy spróbujcie. Możecie zmieniać też długość bluzki jeśli taka wam nie odpowiada.
- To ja obcinam jeden rękaw, a ty drugi, ok.? – zapytała Amelia, niemalże podskakując z podekscytowania.
- To jaka długość? Na ramiączka? Krótki? Trzy czwarte? – zapytałam, bo sama jakoś nie potrafiłam wybrać.
- Może tak bardziej nowocześnie? – uśmiechnęła się. – Jeden rękaw na ramiączka, a drugi trzy czwarte? Może być?
Pokiwałam głową i zabrałam się za obcinanie jednego rękawa. Wypowiedziałam zaklęcie, skupiłam się, zamknęłam oczy i przyłożyłam palec do rękawa w miejscu zgięcia łokcia. Efekt był dość zadowalający. Udało mi się obciąć go dość równo.
Amelia powoli wypuściła powietrze i podeszła do manekina. Wypełniła dokładnie instrukcje nauczycielki i ucięła rękaw na wysokości ramienia. 
- Udało mi się! – wydała z siebie zduszony pisk. – Zmieniamy długość bluzki, czy zostawiamy jak jest?
Zastanowiłam się chwilę.
- Chyba najlepiej jest teraz – powiedziałam niepewnie.
Amelia skinęła głową i rozejrzała się po klasie. Ja również to zrobiłam. Wszystkie dziewczyny wykonały już zadanie. Nauczycielka wstała i zaczęła tłumaczyć dalsze kwestie:
- Teraz zmienicie kolor swoich stroi. Trzeba zrobić to tak – Papillonka podeszła do swojego manekina, wyszeptała kolejne zaklęcie i dotknęła materiału bluzki. Zmieniła kolor z białego na turkusowy. – Użyłam tym razem zaklęcia Vario. Najpierw je wypowiadamy, następnie podajemy kolor w języku hiszpańskim. Są one wypisane na tamtej tablicy. Potem dotykacie stroju i gotowe. Niestety na razie nauczycie się tylko farbować ubrania na jeden kolor. Wszelkie gradienty poznacie w drugiej klasie. To zaczynajcie!
- To jaki kolor wybieramy? – spytałam.
- Może coś stonowanego? Jakiś beż, albo wanilia?
Muszę przyznać, że Amelia miała świetne wyczucie kolorystki i stylu. – albo fiolet! Tylko jakiś ładny odcień.
- Okej. To kto farbuje? – spytałam, mając nadzieję, że to Amelia wyrazi chęć do tego zadania.
- Ty zafarbuj – uśmiechnęła się i lekko popchnęła mnie w stronę manekina. – Sądzę, że najbardziej odpowiedni będzie ten. – Wskazała na jedną z tablic, pokazując mi wspaniały odcień fioletu. – Violeta. No dalej. Zaraz koniec lekcji!
Podeszłam niepewnie i zamknęłam oczy. Wypowiedziałam zaklęcie i wybrany kolor, następnie dotknęłam delikatnej bawełny i otworzyłam oczy. Bluzka przybrała piękny purpurowy kolor.
- Jejku! – pisnęła Amelia. – Jako ona jest śliczna!
Uśmiechnęłam się, zadowolona z dobrze wykonanego zadania.
- Teraz zdublujecie swoje prace, bo za chwilę zadzwoni dzwonek! – powiedziała radośnie nauczycielka. – Jest to najtrudniejsze zaklęcie, które poznacie na dzisiejszej lekcji. Nazywa się Conduplicatio i wymaga od was mocnego skupienia i wyobraźni. Robi się to w ten sposób – podeszła do manekina, zamknęła oczy, wolno podniosła rękę, dotknęła bluzki i tym razem głośno i wyraźnie wypowiedziała zaklęcie.
Zdublował się nie tylko strój, ale też manekin.
- Teraz wasza kolej – uśmiechnęła się. – Po podwojeniu bluzek, otrzymacie też swoje własne manekiny, na których będziecie mogły ćwiczyć wieczorami. W szafie pewnie macie kilka rzeczy, które chętnie przerobicie. Ale teraz bierzcie się do pracy!
Tym razem Amelia podeszła do manekina, by wykonać swoje zadanie. Nabrała dużo powietrza i powoli je wypuściła. Wykonała wszystkie polecenia, a po chwili przed nami stały dwa takie same figury z dwoma identycznymi bluzkami. Amelia jak zwykle pisnęła ze szczęścia.
- Jak ja uwielbiam ten przedmiot! – powiedziała lekko stłumionym głosem. – Możemy teraz nosić takie same bluzki! I tworzyć nowe rzeczy – mówiła tak euforycznym tonem, że chciało mi się śmiać.
- Spokojnie. Tworzyć będziemy później – wcale jej to nie zmartwiło.
- To nic. Co teraz? Godzina z wychowawcą – odpowiedziała sama sobie zerkając na kartonik. – Chodźmy. – to mówiąc wyszła z sali, po drodze zdejmując bluzkę z manekina. Zrobiłam więc to samo i ruszyłam korytarzem za przyjaciółką.
- Ciekawe, jaka jest pani Gradevola. To po włosku „miła”. Oby taka się okazała.
- Też mam taką nadzieję. – powiedziałam
- O rany! – nagle Amelia pisnęła. Spojrzałam na nią pytająco, a ona wskazała głową sąsiednią ścianę. Stał tam Jake. Pomachał mi. Rozejrzałam się pospiesznie, czy aby nie ma gdzieś Charlotte. Na moje nieszczęście stała dwie sale obok, jeszcze odwrócona.
- O nie. – wyrwało mi się. Przyjaciółka spojrzała na mnie jak na wariatkę. – Tam stoi Charlotte. – Kiedy to mówiłam, Jake ruszył w naszą stronę. Wyglądał niesamowicie. Tak, tak właśnie było. I to, że tak twierdzę, nic nie znaczy. Ubrany był w ciemne dżinsy i białą koszulę, ale to wystarczyło.
- Cześć! – powiedział. Niestety, Charlotte to zauważyła i patrzyła na mnie wzrokiem tak nienawistnym, że byłam niemal pewna, że zaraz do mnie podbiegnie i zabije.
- Co ty tu robisz? Nie możemy się spotkać gdzieś, gdzie nie ma Charlotte? – spojrzał na mnie pytająco. Ups. Nikt nie mówił, że on wie o tym, co ona o nim myśli. – Nie ważne. – powiedziałam zmieszana. Uśmiechnął się tylko i zaczął mówić:
- Przyszedłem zapytać, jak się czujesz.
- Świetnie, nie trzeba było.
- To moje zadanie. Zresztą poza tym byłem tego ciekawy. – mówił, a w jego głosie słychać było radość. Chyba że sobie to po prostu uroiłam. Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale przerwał mu dzwonek. Pomachał mi jeszcze raz i odszedł. Amelia spojrzała na mnie z fascynacją.
- On jest niesamowity! - piszczała jak zwykle.
Zignorowałam ją i weszłam do sali. Usiadłyśmy w tym samym miejscu jakie zajęłyśmy na angielskim. Kiedy w progu pojawiła się wychowawczyni, poczułam ból. Promieniował od szyi aż do dołu pleców. Spróbowałam się nim nie przejmować, ale po kilku minutach stał się nie do zniesienia. Do tego dołączyła głowa.
- Coś nie tak? – zapytała Amelia z zatroskaną miną. Powiedziałam jej jakoś, co mi jest, więc od razu poprosiła nauczycielkę o pozwolenie wyjścia. Spróbowałam wstać, ale ból się nasilił. Odczekałam jeszcze chwilę, potem ponowiłam próbę, zacisnęłam zęby i wstałam. Oczywiście nie miałam wątpliwości, co jest przyczyną cierpienia.
Po paru minutach udało nam się dojść do gabinetu pielęgniarki. Sprawiała wrażenie sympatycznej, co dobrze na mnie wpłynęło.
- Co się stało? – spytała przyjaźnie, wskazując na taborecik obok. Lekko poruszała miętowymi skrzydłami, co wydało mi się niezwykle oszałamiające. Nigdy wcześniej nie zauważyłam, żeby ktokolwiek robił coś takiego.
- To Papillonka. Bolą ją plecy i głowa. To zapewne zwykły objaw przemiany, ale wolałyśmy przyjść, ponieważ bardzo się męczyła. – mówiła Amelia, a ja jak głupia obserwowałam delikatne ruchy skrzydeł pielęgniarki.
- Dobrze. Dam ci tabletkę przeciwbólową, nic więcej ci się nie przyda. Zaraz powinna zacząć działać, później możesz wrócić na lekcje. – to mówiąc odwróciła się i sięgnęła do obszernej szafki wypełnionej mnóstwem leków. Znowu mogłam spojrzeć na jej skrzydła. Były niesamowite. Ich niezwykły kolor hipnotyzował.

Po piętnastu minutach ból ustąpił prawie całkowicie.  
- Albo mi się wydaje, albo twoje oczy zmieniają już kolor. – powiedziała po chwili milczenia, wpatrując się w moje oczy.
- Serio? – zapytałam, zdziwiona, że to w ogóle możliwe. Wstałam i skierowałam się w stronę toalety.
Rzeczywiście, tęczówki od środka zaczęły przybierać fioletowy odcień.
- Super! – Amelia ucieszyła się na swój dobrze mi znany sposób.
Już chciałam wychodzić z gabinetu, ale nagle poraził mnie taki ból, że zgięłam się wpół. Amelia pisnęła przestraszona, a pielęgniarka natychmiast do mnie podbiegła.
- To chyba się zaczyna – szepnęła i wzięła z szafki mały nożyk.
Wytrzeszczyłam na nią oczy, zastanawiając co chce zrobić. Odsunęłam się też nieco.
- Spokojnie, chcę tylko rozciąć tył twojej sukienki – powiedziała kojącym głosem. – Widać, że twoje skrzydła już chcą się wydostać – uśmiechnęła się do mnie.
Widać, że Amelia poważnie zastanawiała się czy patrzeć, czy jednak zasłonić oczy i przegapić tę scenę. W końcu jednak zdecydowała się obserwować.
- Czyli, że… za chwilę wyjdą mi skrzydła?! – gdy zobaczyłam skinienie głowy pielęgniarki, wydałam z siebie dźwięk, który trudno było opisać. To coś pomiędzy histerycznym śmiechem, a dławieniem się.
Gdy tylko się wyprostowałam pielęgniarka podeszła do mnie i rozcięła mi tył sukienki tak by moje skrzydła mogły sobie swobodnie wyjść.
Wyszłyśmy z gabinetu i ruszyłyśmy w stronę sali historycznej, gdyż dzwonek ogłosił już przerwę.
- Niesamowite – mówiła Amelia z błyszczącymi oczami. – Staniesz się pełnowartościową Papillonką!
- Świetnie, świetnie. – przerwałam, nie mogąc przestać myśleć o jednym. – Czy... Ty też możesz poruszyć skrzydłami?
- Nie. – odpowiedziała, ani trochę zdezorientowana. – to oznacza, że jest się maksymalnie spokojnym, a ja... Cóż. Nie należę do takich.
- To fakt – zachichotałam. – Teraz lekcja, na którą najbardziej czekam. Wszyscy ciągle powtarzają „dowiesz się na historii”. – poczułam, że się rozluźniam. Nie wiem jak to się stało, być może byłam spokojniejsza o swoje plecy, w każdym razie chwilowo byłam szczęśliwa.
- Witajcie, drodzy uczniowie. – powiedziała historyczka po efektownym wejściu do sali. Sprawiała wrażenie tajemniczej, ton jej głosu tylko podtrzymywał to wrażenie. – Nazywam się Francesca Illusio i, jak doskonale wiecie, pomogę wam zgłębić historię naszego rodu. Myślę, że najlepiej będzie, jeśli od razu przejdę do rzeczy.
Zapewne każdy was wie, skąd się bierzemy. Kiedy dwoje rodziców jest papillonami, rodzi się Papillon. Ale to już wiecie. Pomyślałam, że od razu ułatwię wam choć odrobinę życie i podpowiem, jak wyjść za bramy szkoły nie zwracając na siebie uwagi – wszyscy słuchali w milczeniu, jej tajemniczy głos rozchodził się po sali cudownym echem. – Naturalnie, musicie ukryć skrzydła. Jak to zrobić? Popatrzcie. – Zamknęła oczy i wyszeptała jakieś słowa. Gdy otworzyła oczy, jej rubinowe skrzydła dosłownie rozpłynęły się w powietrzu. Wszyscy obecni głośno westchnęli, ale Francesca nie zważała na to, mówiła dalej. – to zaklęcie nie jest niestety dla was. Było to „Scomparire” – zaklęcie, które sprawia, że skrzydła całkowicie znikają – zamknęła oczy  i wypowiedziała kolejne tajemnicze słowa. W okamgnieniu skrzydła wróciły na swoje miejsce. – Jeżeli ktoś z was poczuje się na siłach, może je poćwiczyć, lecz jest to zaawansowana magia. Wy, póki co, używać będziecie „Nascondere” – zaklęcia niewymagającego niemalże żadnych umiejętności . Sprawia ono, że skrzydła stają się niewidoczne, lecz wciąż tam pozostają. Spójrzcie. – to mówiąc sięgnęła po stojący na biurku słoiczek. Wysypała nieco jego zawartości w przestrzeń wokół pleców i mogliśmy ujrzeć zarys skrzydeł. – To zwykła mąka. – mówiła, a cała klasa spoglądała na nią szeroko otwartymi oczami. Czego innego spodziewali się pod hasłem „historia”. – Niezależnie od rzuconego wcześniej zaklęcia, szepnięcie „Apparire” sprawia, że skrzydła wracają na miejsce – każde wypowiedziane zaklęcie zapisywała starannie na tablicy. Spojrzałam na Amelię, ale ta tylko wpatrywała się w nauczycielkę jak zahipnotyzowana.

____________________________
Przepraszam za taką długą przerwę, ale to dość długi rozdział, który wymagał licznych poprawek. Obiecuję, że następny rozdział pojawi się już niedługo. W tym czasie zachęcam do komentowania :)