- CO? Jake? Czy ty wiesz... – krzyczała Charlotte
- Może jej nie budźmy? – spytała z wyrzutem Amelia.
- Co się dzieje? – zapytałam i powoli się podniosłam, dopiero
uzmysłowiając sobie, że przecież mogłam posłuchać, o tym, co mówiły o Jake’u…
To mogło być interesujące.
- Nic, nic. Charlotte po prostu... – nie skończyła, bo wampirzyca posłała
jej tak mordercze spojrzenie, że nawet ja się przeraziłam.
- Dobra. Rozumiem. Nie kłóćcie się już. – nastała niezręczna cisza. –
Ale... – zaczęłam – rozmawiałyście o Jake’u, prawda?
- Tak. I co z tego? – powiedziała z wyrzutem w głosie Charlotte.
Zadrżałam. Naprawdę się jej bałam. – Masz z tym jakiś problem?
- Nie o to mi chodzi... – szepnęłam. – I nie wiedziałam, że nie mogę się
nawet spytać.
- To już teraz wiesz. – warknęła.
- Charlotte! – pisnęła Amelia. – Uspokój się!
I nagle zgięłam się wpół. Rana na plecach dała o sobie znać. Ból był tak
nieznośny, że musiałam ponownie się położyć.
- Coś ty narobiła?! – krzyknęła Amelia, patrząc z przerażeniem na moje
plecy.
- Amelio, spokojnie, to nie jej wina – ledwie wyszeptałam.
- Owszem, jej. Kiedy Papillonka, która nie ma jeszcze skrzydeł się czegoś
boi, krwawią jej plecy. Wiem, czytałam o tym.
– to mówiąc spojrzała na wampirzycę, która wyraźnie tłumiła chichot.
Naturalnie, musiało chodzić o to, że udało jej się wywołać u mnie przerażenie.
I to wcale nie małe.
- Za kogo ty mnie masz? – spytałam z gniewem, a Charlotte nagle
spoważniała.
- A za kogo powinnam? Myślisz, że jak twoim przewodnikiem jest Jake to
jesteś pępkiem świata? – zdębiałam.
- Nie rozumiem. Chodzi o to, że jest sławny? O to ci chodzi?! – naprawdę
nie rozumiałam. Charlotte prychnęła, zebrała ubrania i poszła do łazienki.
Spojrzałam pytająco na Amelię, ale ta milczała.
- Skończmy ten temat, lepiej pokaż mi swoje plecy. – to mówiąc, obróciła
mnie. Podciągnęłam nieco bluzkę, ale to, co zobaczyłam w oczach mojej
przyjaciółki, przeraziło mnie do reszty. Nic nie mówiąc podprowadziła mnie do
lustra wiszącego na szafie.
To było gorsze, niż pierwszego dnia, kiedy rana wyglądała, jakby coś
chciało wyjść z moich pleców. Teraz zamiast pleców w miejscu kręgosłupa miałam
długą, ociekającą krwią ranę. Nie widać było tam nic, poza krwią. Wzdrygnęłam
się. W tym momencie drzwi łazienki się otworzyły i zobaczyłam Charlotte.
Osłupiała wpatrywała się ogromnymi oczami w ciecz cieknącą powoli z moich
pleców.
O nie.
Tylko nie to.
Krwawię, nie można tego ukryć. Ale jestem Papillonką, a to coś zmienia,
prawda?
- Ona... – szepnęłam do Amelii.
- Cicho bądź! – syknęła. Plecy zaczęły mnie boleć tak mocno, że ledwo
udawało mi się utrzymać równowagę. Uznałam jednak, że nie będę się ruszać i
zacisnęłam usta, żeby nie krzyknąć. Niestety, wraz z bólem pojawiało się więcej
krwi.
Jeszcze nigdy nikogo tak się nie bałam, jak Charlotte teraz. Zerkała na
mnie wzrokiem morderczyni. Pomyślałam, że zaraz zginę, tym bardziej, że
wampirzyca powoli się do mnie zbliżała.
- Amelia, zróbże coś do cholery! – nie wytrzymałam i krzyknęłam. W
odpowiedzi dziewczyna szybko zasłoniła mi plecy i pobiegła do łazienki,
przebiegając obok Charlotte. Jej oczy płonęły. Mogłabym się rzucić do ucieczki,
ale gdzie bym się podziała? Kiedy
wampirzyca stawiała kolejny krok, pojawiła się Amelia z dziwnym płynem w dłoni.
- Uwaga, może piec. – szepnęła i nie czekając na moją reakcję spryskała
moje plecy. Faktycznie, piekło, ale było to znacznie lepsze niż zęby krwiopijcy
topiące się w mojej skórze. Charlotte węszyła, ale jej wzrok powoli wracał do
normalności. Potrząsnęła głową, wzięła torbę leżącą na łóżku i wyszła bez słowa
z pokoju. Spojrzałam na zegarek. 10:30. Pięknie. Już miałam pędzić pod
prysznic, kiedy usłyszałam:
-Pamiętaj, kiedy jest w pobliżu, nie bój się. – powiedziała sarkastycznie
Amelia. Zachowywała się nieswojo, wolałam więc nie kontynuować rozmowy.
***
Szczęściem w nieszczęściu pierwsza była matematyka, uniknęłam więc
konfrontacji z przyjaciółką.
Zajęłam przedostatnią ławkę w rzędzie pod oknem. Niestety, osób było
dokładnie tyle, ile miejsc. Usiadła obok mnie dziewczyna o długich blond
lokach. Nie wyglądała najsympatyczniej. Od razu skojarzyła mi się z okładką
pisma dla nieokrzesanych nastolatek.
- Cześć – powiedziała zaskakująco miło. – Jestem Kate, Papillonka. A ty?
Rzeczywiście pod jej dość obcisłą bluzką widać było lekko wypukłą szramę.
Ogólnie dziewczyna prezentowała się jako tako, choć trudno było to dostrzec pod
grubą warstwą zdecydowanie nienaturalnego makijażu.
- Miranda – uśmiechnęłam się przyjaźnie wzdychając z ulgą, że jestem
wśród „swoich”. – Też jestem Papillonką. Miło cię poznać…
Chciałam coś jeszcze dodać, ale do klasy wszedł nauczyciel matematyki.
Wyglądał bardzo surowo, więc wszyscy zamilkli. Ciekawa jestem jak będą odbywać
się zwyczajne lekcje matematyki w hm… niezwykłej szkole.
- Witam was serdecznie w nowym roku szkolnym. Nazywam się Joahim Velrole –
powiedział głosem, który jeszcze przez parę chwil dudnił w mojej głowie. – W
tej szkole nie będziecie uczyć się tylko typowo „magicznych” przedmiotów – te
słowa bardziej wypluł niż powiedział. – Ważniejsze dla was będą przedmioty,
które NAPRAWDĘ do czegoś się wam przydadzą w życiu…
W końcu przestałam słuchać monologu nauczyciela, zresztą jak chyba większość
klasy. Kate piłowała kolosalnej długości paznokcie, a dziewczyna siedząca przed
nami zaczęła czytać jakąś książkę.
- Dlaczego on tak poniewiera wszystkie magiczne przedmioty? – zapytałam sąsiadki,
zupełnie nie rozumiejąc zachowania psora.
- To ty nie wiesz? – Kate spojrzała na mnie jak na kompletną idiotkę. –
To jeden ze „straceńców” Papillońskich.
- Czyli? – spytałam zdziwiona, myśląc, że chyba tylko ja jestem tak
niedoinformowana.
- Obdarty ze skrzydeł – mówiła,
jakby było to największą oczywistością świata.
- Tak jak te anioły?
- Coś w tym stylu. Pewnie ciekawi cię, jak do tego doszło?
-CISZA! – krzyknął Velrole i po sali przeszedł cichy pomruk dezaprobaty.
Wszyscy jednak zgodnie ucichli, nie chcieli już bardziej rozzłościć nauczyciela.
– Za kogo wy się macie? Myślicie, że jesteście tu dla zabawy? – warknął, a w
odpowiedzi usłyszał:
- A pan? Dlaczego nie wywalili cię po tamtym incydencie? – cała klasa
natychmiastowo zamilkła, czekając na wybuch. - Zazwyczaj tacy jak pan kończą w
więzieniu! – powiedział jakiś wysoki blondyn o brązowych skrzydłach. Jego widok
mnie powalił. Nie widziałam jeszcze żadnego chłopaka Papillona.
Nastolatek od razu pożałował swoich słów. Nauczyciel podszedł do niego i
wysyczał jakąś groźbę przez zęby. Blondyn usiadł i milczał do końca lekcji.
Gdy zadźwięczał dzwonek, wszyscy z nieskrywaną radością opuścili salę,
począwszy od wysokiego blondyna, który jak się dowiedziałam, miał na imię
Jason.
Na następną lekcję udałam się z Amelią. Angielski. Brzmi mało ciekawie.
Na szczęście będzie nas uczyć ta sympatyczna pani Vittima.
- O jejku. – zaczęła przyjaciółka, najwyraźniej zapomniawszy o dziwnej
sytuacji tego ranka. – żebyś ty widziała, co się działo na łacinie…
- Żebyś ty widziała, co się działo na matmie – zaoponowałam, krzywiąc się
na samą myśl o ubiegłej lekcji.
- Tak?
- Wiesz, który to pan Velrole? – zaczęłam.
- Owszem – wzdrygnęła się na jego wspomnienie.
- Miałam teraz z nim lekcję. Prawie się rzucił na Jasona, tego
blondyna... – powiedziałam, zastanawiając się nad jego dokładniejszym opisem.
- Wiem, wiem który to. Nieźle. Nie rozumiem, czemu ciągle uczy. Prawo
nakazuje obdartym ze skrzydeł siedzieć w ciemnej celi sam na sam z wyrzutami
sumienia. – pokiwałam powoli głową.
Razem z Amelią ruszyłyśmy ramię w ramię na lekcję angielskiego. Nigdy nie
przepadałam za tymi lekcjami. Ale może w szkole dla magicznych stworzeń ten
przedmiot wygląda zupełnie inaczej?
Usiadłyśmy w przedostatniej ławce w środkowym rzędzie. To było bardzo
korzystne miejsce. Widziałyśmy wszystko co dzieje się z przodu klasy, ale
nauczycielka nie widziała nas. Mogłyśmy sobie spokojnie porozmawiać.
Do klasy weszła pani Vittima. Z bliska wyglądała jeszcze sympatyczniej.
Była wysoka, szczupła i bardzo ładna. Zauważyłam też, że nie posiada skrzydeł.
- Witajcie! – powiedziała donośnym aksamitnym głosem. – Będę was uczyła
angielskiego. Nazywam się Cindy Vittima i jestem wampirzycą – zatkało mnie. –
Mam nadzieję, że na moich lekcjach nie będziecie się nudzili. Postaram się, aby
były one w miarę możliwości jak najciekawsze.
Angielski ciekawy? Niemożliwe…
- W związku z tym, że dziś pierwszy dzień, zajmiemy się czymś luźniejszym
– kontynuowała. – Niech każdy opisze swój najpiękniejszy sen. Jeśli takiego nie
macie, lub nie chcecie o nim pisać, możecie go wymyślić. Tematyka dowolna.
Powinno wam to zająć około jedną godzinę lekcyjną. Jeśli nie skończycie
będziemy kontynuować na następnej lekcji.
Nauczycielka rozdała każdemu po arkuszu papieru podaniowego i długopisy.
Kurcze. Dopiero zauważyłam, że nikt nie ma ani zeszytów, ani książek, ani nawet
przyborów do pisania. Świetnie, nie trzeba się martwić o nieprzygotowania.
Po kilku minutach rozmyślania o nowym życiu w końcu postanowiłam zabrać
się do pracy. Co mi się ostatnio śniło? Jake. O nie! Tego nie mogę opisać. Tak
właściwie co oznaczał ten sen? Przecież on wcale mi się nie podoba. No może i
jest przystojny, i te jego czekoladowe oczy… STOP! Ale to nie znaczy, że od
razu mam się w nim zakochiwać. Pewnie podoba się połowie dziewczyn z tej
szkoły, a z resztą nie sądzę, żebym zamierzała spotykać się z wampirem. Na
pewno on sam wolałby partnerkę swojego pokroju... Na przykład Charlotte! No
właśnie. Na pewno ona go lubi, jest o niego strasznie zazdrosna. Tylko, że
kompletnie nie ma o co. Powiedzmy sobie szczerze. Panicznie boję się wampirów.
Po ostatnim incydencie z moją krwią mam obawy co do mieszkania w jednym pokoju
z wampirzycą. Kto przydzielał te pokoje?! Kurczę, muszę wziąć się garść i
napisać przynajmniej jedno zdanie.
Wcześniej zapamiętywałam swoje sny bardzo sporadycznie. Muszę więc coś
wymyśleć. Ale co? Nie miałam pojęcia czego oczekuje od nas pani Vittima… Wyobraźni
czy raczej suchych faktów i logiki?
Zerknęłam kątem oka na duży zegar wiszący nad drzwiami. Była dwunasta
trzydzieści pięć. O nie! Dziesięć minut... Nauczycielka powiedziała, że jeśli
nie zdążymy to będziemy pisać na następnej lekcji...
Wreszcie wzięłam się do roboty opisując sen kompletnie wyssany z palca.
Biegłam sobie beztrosko po jakiejś pięknej łące pełnej kolorowych i pachnących
kwiatów.
Zerknęłam kątem oka na Amelię. Zapełniła już półtorej strony ciasnym
pismem i wydawało się, że nie zamierza kończyć. Skup się! Starałam z całych sił
koncentrować się na swoim wypracowaniu, ale jakoś nie wychodziło mi to za dobrze.
Dopisałam jeszcze kilka zdań opisujących rosnące wokół drzewa. Potem zadzwonił
dzwonek.
- Czy wszyscy skończyli? – zapytała nauczycielka, ale po klasie przeszło
chóralne „nieeeeee”. – Oddajcie prace. Resztę napiszecie jutro.
Razem z Amelią grzecznie pożegnałyśmy nauczycielkę i szybko wyszłyśmy z
klasy. Musiałam z nią porozmawiać o Charlotte i Jake’u.
- Słuchaj… - zaczęłam niepewnie. – Myślałam o dzisiejszym zdarzeniu z Charlotte.
Czy sądzisz, że ona jest zazdrosna o Jake’a?
Amelia lekko się uśmiechnęła i zaczęła tłumaczyć:
- Nie martw się nią – pocieszyła mnie. – Owszem jest zazdrosna. Kocha się
w Jake’u od kiedy go pierwszy raz zobaczyła. Jednak on nie jest nią
zainteresowany. Charlotte od dłuższego czasu próbuje zwrócić na siebie jego
uwagę, ale bezskutecznie. Z resztą nie ma o co być zazdrosna, prawda? – Amelia
spojrzała na mnie badawczo. – Nie jesteś chyba nim zainteresowana, co?
Przed odpowiedzią jeszcze chwilę się zastanowiłam. Czy Jake był mi
zupełnie obojętny czy tak tylko sobie to wmawiałam?
- Nie, nie jestem zainteresowana – powiedziałam już z całą pewnością. –
Poza tym od dziś panicznie boję się wampirów i raczej nie miałabym ochoty się z
nim spotykać.
Dziewczyna odetchnęła.
- To dobrze, bo gdyby Charlotte dowiedziała się, że jesteś zainteresowana
jej ukochanym, to chyba rozszarpałaby cię na strzępy. Dosłownie. Z resztą i tak
nic by z tego nie wyszło – przyjaciółka poklepała mnie przyjaźnie po ramieniu. – Do tego, jak pewnie się domyślasz, połowa
dziewczyn z tej szkoły za nim szaleje.
Dobra. Postanowione. Koniec myślenia o czekoladowych oczach Jake’a,
bezwarunkowo i bez możliwości dyskusji. Koniec.
- Jaką teraz mamy lekcję? – spytałam, nie mogąc zupełnie przypomnieć
sobie planu.
Amelia była przygotowana. Wyjęła z kieszeni wielokrotnie złożony
kartonik, który okazał się jej planem lekcji.
- Teraz krawiectwo, na szczęście też razem.
Te zajęcia wydawały mi się najbardziej interesujące ze wszystkich. Mam
nadzieję, że to będzie trochę jak plastyka w normalnej szkole.
Gdy zadzwonił dzwonek, akurat dochodziłyśmy do klasy. Jednak tutaj było
inaczej niż w normalnej sali. Ławki były ustawione w literę „U”. Z przodu
klasy, na środku stał manekin krawiecki. Z tyłu klasy ustawionych było jeszcze
osiem takich samych. Na tablicach korkowych wisiało mnóstwo projektów różnych
ubrań.
Amelia wybrała ławkę zaraz przy drzwiach. Lekko na uboczu. Świetne
miejsce by móc swobodnie rozmawiać nie martwiąc się, że nauczycielka usłyszy.
Usiadłyśmy wygodnie w ławce, a do klasy weszła Papillonka z pięknymi skrzydłami
w kolorze wanilii i kakao. Była ubrana w długą suknię ozdobioną wieloma
orientalnymi symbolami.
- Witajcie! – powiedziała rozmarzonym głosem, typowej artystycznej duszy.
– Mam na imię Danuba i będę was uczyła krawiectwa. Jestem przekonana, że
polubicie ten przedmiot, ponieważ tak różni się od tego wszystkiego, czego
będziecie uczyć się w tej szkole. Tutaj poznacie tajniki szycia i będziecie
mogły stworzyć oryginalne i „wasze” stroje – zastanawiałam się czemu Papillonka
mówi „mogły”, ale gdy tylko rozejrzałam się po klasie spostrzegłam, że znajdują
się w niej same dziewczyny. Mogłam wcześniej się domyślić, że chłopcy w tym
czasie będą mieli inne zajęcia. – Dziś dobierzecie się w pary i nauczycie
podstaw. Dostaniecie zwykłą białą bluzeczkę i będziecie mogły ją zmienić według
własnych upodobań. To taka zabawa na pierwszą lekcję. Potem ją zdublujecie i
będziecie mogły nosić razem z partnerką. A więc zaczynamy!
Nauczycielka podeszła do manekina na środku klasy, na którym
prawdopodobnie będzie prezentować nam kolejne czynności. Przyłożyła dłoń do
przodu figury i wyszeptała jakieś słowa. Nagle pojawiła się prosta biała bluzeczka.
Po klasie przeszedł odgłos zachwytu.
- To było zaklęcie Verto, czyli pojawiania się. Niestety jeszcze nie
jesteście w stanie wykonać tego zaklęcia. To wyższa magia. Będziemy się o nim
uczyć w drugiej klasie – Papillonka podeszła kolejno do pozostałych manekinów i
wyczarowała na nich identyczne białe bluzeczki. – Teraz podejdźcie do wybranego
manekina, a ja po kolei wam wszystko wytłumaczę.
Podeszłyśmy z Amelią do
najbliższej figury. Nie mogłam się powstrzymać i musiałam dotknąć bluzkę by
sprawdzić czy rzeczywiście jest prawdziwa.
- Najpierw poeksperymentujemy z długością – powiedziała nauczycielka.
Bluzka miała na razie długi rękaw i była w sumie tuniką. – Jeśli chcemy coś
skrócić to używamy zaklęcia Truncatae. Używa się go tak – kobieta wyszeptała
zaklęcie, zamknęła oczy i przyłożyła palec do rękawa bluzki na wysokości
łokcia. Po chwili materiał był już obcięty. To samo zrobiła z drugim rękawem. –
Teraz wy spróbujcie. Możecie zmieniać też długość bluzki jeśli taka wam nie
odpowiada.
- To ja obcinam jeden rękaw, a ty drugi, ok.? – zapytała Amelia, niemalże
podskakując z podekscytowania.
- To jaka długość? Na ramiączka? Krótki? Trzy czwarte? – zapytałam, bo
sama jakoś nie potrafiłam wybrać.
- Może tak bardziej nowocześnie? – uśmiechnęła się. – Jeden rękaw na
ramiączka, a drugi trzy czwarte? Może być?
Pokiwałam głową i zabrałam się za obcinanie jednego rękawa.
Wypowiedziałam zaklęcie, skupiłam się, zamknęłam oczy i przyłożyłam palec do
rękawa w miejscu zgięcia łokcia. Efekt był dość zadowalający. Udało mi się
obciąć go dość równo.
Amelia powoli wypuściła powietrze i podeszła do manekina. Wypełniła
dokładnie instrukcje nauczycielki i ucięła rękaw na wysokości ramienia.
- Udało mi się! – wydała z siebie zduszony pisk. – Zmieniamy długość
bluzki, czy zostawiamy jak jest?
Zastanowiłam się chwilę.
- Chyba najlepiej jest teraz – powiedziałam niepewnie.
Amelia skinęła głową i rozejrzała się po klasie. Ja również to zrobiłam.
Wszystkie dziewczyny wykonały już zadanie. Nauczycielka wstała i zaczęła
tłumaczyć dalsze kwestie:
- Teraz zmienicie kolor swoich stroi. Trzeba zrobić to tak – Papillonka
podeszła do swojego manekina, wyszeptała kolejne zaklęcie i dotknęła materiału
bluzki. Zmieniła kolor z białego na turkusowy. – Użyłam tym razem zaklęcia
Vario. Najpierw je wypowiadamy, następnie podajemy kolor w języku hiszpańskim.
Są one wypisane na tamtej tablicy. Potem dotykacie stroju i gotowe. Niestety na
razie nauczycie się tylko farbować ubrania na jeden kolor. Wszelkie gradienty
poznacie w drugiej klasie. To zaczynajcie!
- To jaki kolor wybieramy? – spytałam.
- Może coś stonowanego? Jakiś beż, albo wanilia?
Muszę przyznać, że Amelia miała świetne wyczucie kolorystki i stylu. –
albo fiolet! Tylko jakiś ładny odcień.
- Okej. To kto farbuje? – spytałam, mając nadzieję, że to Amelia wyrazi
chęć do tego zadania.
- Ty zafarbuj – uśmiechnęła się i lekko popchnęła mnie w stronę manekina.
– Sądzę, że najbardziej odpowiedni będzie ten. – Wskazała na jedną z tablic,
pokazując mi wspaniały odcień fioletu. – Violeta. No dalej. Zaraz koniec
lekcji!
Podeszłam niepewnie i zamknęłam oczy. Wypowiedziałam zaklęcie i wybrany
kolor, następnie dotknęłam delikatnej bawełny i otworzyłam oczy. Bluzka
przybrała piękny purpurowy kolor.
- Jejku! – pisnęła Amelia. – Jako ona jest śliczna!
Uśmiechnęłam się, zadowolona z dobrze wykonanego zadania.
- Teraz zdublujecie swoje prace, bo za chwilę zadzwoni dzwonek! –
powiedziała radośnie nauczycielka. – Jest to najtrudniejsze zaklęcie, które
poznacie na dzisiejszej lekcji. Nazywa się Conduplicatio i wymaga od was
mocnego skupienia i wyobraźni. Robi się to w ten sposób – podeszła do manekina,
zamknęła oczy, wolno podniosła rękę, dotknęła bluzki i tym razem głośno i
wyraźnie wypowiedziała zaklęcie.
Zdublował się nie tylko strój, ale też manekin.
- Teraz wasza kolej – uśmiechnęła się. – Po podwojeniu bluzek, otrzymacie
też swoje własne manekiny, na których będziecie mogły ćwiczyć wieczorami. W
szafie pewnie macie kilka rzeczy, które chętnie przerobicie. Ale teraz bierzcie
się do pracy!
Tym razem Amelia podeszła do manekina, by wykonać swoje zadanie. Nabrała
dużo powietrza i powoli je wypuściła. Wykonała wszystkie polecenia, a po chwili
przed nami stały dwa takie same figury z dwoma identycznymi bluzkami. Amelia
jak zwykle pisnęła ze szczęścia.
- Jak ja uwielbiam ten przedmiot! – powiedziała lekko stłumionym głosem.
– Możemy teraz nosić takie same bluzki! I tworzyć nowe rzeczy – mówiła tak
euforycznym tonem, że chciało mi się śmiać.
- Spokojnie. Tworzyć będziemy później – wcale jej to nie zmartwiło.
- To nic. Co teraz? Godzina z wychowawcą – odpowiedziała sama sobie
zerkając na kartonik. – Chodźmy. – to mówiąc wyszła z sali, po drodze zdejmując
bluzkę z manekina. Zrobiłam więc to samo i ruszyłam korytarzem za przyjaciółką.
- Ciekawe, jaka jest pani Gradevola. To po włosku „miła”. Oby taka się
okazała.
- Też mam taką nadzieję. – powiedziałam
- O rany! – nagle Amelia pisnęła. Spojrzałam na nią pytająco, a ona
wskazała głową sąsiednią ścianę. Stał tam Jake. Pomachał mi. Rozejrzałam się
pospiesznie, czy aby nie ma gdzieś Charlotte. Na moje nieszczęście stała dwie
sale obok, jeszcze odwrócona.
- O nie. – wyrwało mi się. Przyjaciółka spojrzała na mnie jak na
wariatkę. – Tam stoi Charlotte. – Kiedy to mówiłam, Jake ruszył w naszą stronę.
Wyglądał niesamowicie. Tak, tak właśnie było. I to, że tak twierdzę, nic nie
znaczy. Ubrany był w ciemne dżinsy i białą koszulę, ale to wystarczyło.
- Cześć! – powiedział. Niestety, Charlotte to zauważyła i patrzyła na
mnie wzrokiem tak nienawistnym, że byłam niemal pewna, że zaraz do mnie
podbiegnie i zabije.
- Co ty tu robisz? Nie możemy się spotkać gdzieś, gdzie nie ma Charlotte?
– spojrzał na mnie pytająco. Ups. Nikt nie mówił, że on wie o tym, co ona o nim
myśli. – Nie ważne. – powiedziałam zmieszana. Uśmiechnął się tylko i zaczął
mówić:
- Przyszedłem zapytać, jak się czujesz.
- Świetnie, nie trzeba było.
- To moje zadanie. Zresztą poza tym byłem tego ciekawy. – mówił, a w jego
głosie słychać było radość. Chyba że sobie to po prostu uroiłam. Chciał coś
jeszcze powiedzieć, ale przerwał mu dzwonek. Pomachał mi jeszcze raz i odszedł.
Amelia spojrzała na mnie z fascynacją.
- On jest niesamowity! - piszczała jak zwykle.
Zignorowałam ją i weszłam do sali. Usiadłyśmy w tym samym miejscu jakie
zajęłyśmy na angielskim. Kiedy w progu pojawiła się wychowawczyni, poczułam
ból. Promieniował od szyi aż do dołu pleców. Spróbowałam się nim nie
przejmować, ale po kilku minutach stał się nie do zniesienia. Do tego dołączyła
głowa.
- Coś nie tak? – zapytała Amelia z zatroskaną miną. Powiedziałam jej
jakoś, co mi jest, więc od razu poprosiła nauczycielkę o pozwolenie wyjścia.
Spróbowałam wstać, ale ból się nasilił. Odczekałam jeszcze chwilę, potem
ponowiłam próbę, zacisnęłam zęby i wstałam. Oczywiście nie miałam wątpliwości,
co jest przyczyną cierpienia.
Po paru minutach udało nam się dojść do gabinetu pielęgniarki. Sprawiała
wrażenie sympatycznej, co dobrze na mnie wpłynęło.
- Co się stało? – spytała przyjaźnie, wskazując na taborecik obok. Lekko
poruszała miętowymi skrzydłami, co wydało mi się niezwykle oszałamiające. Nigdy
wcześniej nie zauważyłam, żeby ktokolwiek robił coś takiego.
- To Papillonka. Bolą ją plecy i głowa. To zapewne zwykły objaw
przemiany, ale wolałyśmy przyjść, ponieważ bardzo się męczyła. – mówiła Amelia,
a ja jak głupia obserwowałam delikatne ruchy skrzydeł pielęgniarki.
- Dobrze. Dam ci tabletkę przeciwbólową, nic więcej ci się nie przyda.
Zaraz powinna zacząć działać, później możesz wrócić na lekcje. – to mówiąc
odwróciła się i sięgnęła do obszernej szafki wypełnionej mnóstwem leków. Znowu
mogłam spojrzeć na jej skrzydła. Były niesamowite. Ich niezwykły kolor
hipnotyzował.
Po piętnastu minutach ból ustąpił prawie całkowicie.
- Albo mi się wydaje, albo twoje oczy zmieniają już kolor. – powiedziała
po chwili milczenia, wpatrując się w moje oczy.
- Serio? – zapytałam, zdziwiona, że to w ogóle możliwe. Wstałam i
skierowałam się w stronę toalety.
Rzeczywiście, tęczówki od środka zaczęły przybierać fioletowy odcień.
- Super! – Amelia ucieszyła się na swój dobrze mi znany sposób.
Już chciałam wychodzić z gabinetu, ale nagle poraził mnie taki ból, że
zgięłam się wpół. Amelia pisnęła przestraszona, a pielęgniarka natychmiast do
mnie podbiegła.
- To chyba się zaczyna – szepnęła i wzięła z szafki mały nożyk.
Wytrzeszczyłam na nią oczy, zastanawiając co chce zrobić. Odsunęłam się
też nieco.
- Spokojnie, chcę tylko rozciąć tył twojej sukienki – powiedziała kojącym
głosem. – Widać, że twoje skrzydła już chcą się wydostać – uśmiechnęła się do
mnie.
Widać, że Amelia poważnie zastanawiała się czy patrzeć, czy jednak
zasłonić oczy i przegapić tę scenę. W końcu jednak zdecydowała się obserwować.
- Czyli, że… za chwilę wyjdą mi skrzydła?! – gdy zobaczyłam skinienie
głowy pielęgniarki, wydałam z siebie dźwięk, który trudno było opisać. To coś
pomiędzy histerycznym śmiechem, a dławieniem się.
Gdy tylko się wyprostowałam pielęgniarka podeszła do mnie i rozcięła mi
tył sukienki tak by moje skrzydła mogły sobie swobodnie wyjść.
Wyszłyśmy z gabinetu i ruszyłyśmy w stronę sali historycznej, gdyż
dzwonek ogłosił już przerwę.
- Niesamowite – mówiła Amelia z błyszczącymi oczami. – Staniesz się
pełnowartościową Papillonką!
- Świetnie, świetnie. – przerwałam, nie mogąc przestać myśleć o jednym. –
Czy... Ty też możesz poruszyć skrzydłami?
- Nie. – odpowiedziała, ani trochę zdezorientowana. – to oznacza, że jest
się maksymalnie spokojnym, a ja... Cóż. Nie należę do takich.
- To fakt – zachichotałam. – Teraz lekcja, na którą najbardziej czekam.
Wszyscy ciągle powtarzają „dowiesz się na historii”. – poczułam, że się
rozluźniam. Nie wiem jak to się stało, być może byłam spokojniejsza o swoje
plecy, w każdym razie chwilowo byłam szczęśliwa.
- Witajcie, drodzy uczniowie. – powiedziała historyczka po efektownym
wejściu do sali. Sprawiała wrażenie tajemniczej, ton jej głosu tylko
podtrzymywał to wrażenie. – Nazywam się Francesca Illusio i, jak doskonale
wiecie, pomogę wam zgłębić historię naszego rodu. Myślę, że najlepiej będzie,
jeśli od razu przejdę do rzeczy.
Zapewne każdy was wie, skąd się bierzemy. Kiedy dwoje rodziców jest
papillonami, rodzi się Papillon. Ale to już wiecie. Pomyślałam, że od razu
ułatwię wam choć odrobinę życie i podpowiem, jak wyjść za bramy szkoły nie
zwracając na siebie uwagi – wszyscy słuchali w milczeniu, jej tajemniczy głos
rozchodził się po sali cudownym echem. – Naturalnie, musicie ukryć skrzydła.
Jak to zrobić? Popatrzcie. – Zamknęła oczy i wyszeptała jakieś słowa. Gdy
otworzyła oczy, jej rubinowe skrzydła dosłownie rozpłynęły się w powietrzu.
Wszyscy obecni głośno westchnęli, ale Francesca nie zważała na to, mówiła
dalej. – to zaklęcie nie jest niestety dla was. Było to „Scomparire” –
zaklęcie, które sprawia, że skrzydła całkowicie znikają – zamknęła oczy i wypowiedziała kolejne tajemnicze słowa. W
okamgnieniu skrzydła wróciły na swoje miejsce. – Jeżeli ktoś z was poczuje się
na siłach, może je poćwiczyć, lecz jest to zaawansowana magia. Wy, póki co,
używać będziecie „Nascondere” – zaklęcia niewymagającego niemalże żadnych
umiejętności . Sprawia ono, że skrzydła stają się niewidoczne, lecz wciąż tam
pozostają. Spójrzcie. – to mówiąc sięgnęła po stojący na biurku słoiczek.
Wysypała nieco jego zawartości w przestrzeń wokół pleców i mogliśmy ujrzeć
zarys skrzydeł. – To zwykła mąka. – mówiła, a cała klasa spoglądała na nią
szeroko otwartymi oczami. Czego innego spodziewali się pod hasłem „historia”. –
Niezależnie od rzuconego wcześniej zaklęcia, szepnięcie „Apparire” sprawia, że
skrzydła wracają na miejsce – każde wypowiedziane zaklęcie zapisywała starannie
na tablicy. Spojrzałam na Amelię, ale ta tylko wpatrywała się w nauczycielkę
jak zahipnotyzowana.
____________________________
Przepraszam za taką długą przerwę, ale to dość długi rozdział, który wymagał licznych poprawek. Obiecuję, że następny rozdział pojawi się już niedługo. W tym czasie zachęcam do komentowania :)